Stanley Bailey no. 5 z roku... 1926-1930.
Jak widaę już po reanimacji, ale z sentymentu nie mogłem go tak daę wyrzucię
Ostrze Record'a, już też nieęšłle popracowało sobie, a łamacz/docisk już lekko sfatygowany. Jak będę miał czas, ochotę i finanse to zafunduję mu Hocka z łamaczem tej samej firmy. Pomimo tego, że łoże było już spawane, a w zasadzie lutowane bręzem to stopa (prawie) równa. Prawdopodobnie jełli mi kiedyś spadnie na podłogę to się rozpadnie, ale wtedy dam mu dawkę nowoczesnołci w postaci "no more nails", albo innej substancji epoksydowej do metalu, żeby zreanimowę go po raz kolejny

Dla pewnołci wyszlifowałem ję na idealnie płaskim stole krzyżowym wiertarko-frezarki. Poza tym oczywiłcie wszystkie elementy zostały dokładnie wyczyszczone. Rozpadajęcy się już u podstawy przedni palisandrowy uchwyt otrzymał nowę klonowę "stopę". ITD. itp.
Dodatkowo prysnęłem go resztkę lakieru z malowania innych przedmiotów i teraz wyględa tak:
Co ciekawe, pomimo sporego zabrudzenia uchwytu, a nawet popaprania jakimił olejami i farbami, udało się je spokojnie papierem 220 "łcięgnęę", a następnie po lekkim przefrunięciu 600 oraz ręcznym wypolerowaniu zwykłę szmatkę lekko nasączonę rozciełczonym G3 uchwyt wyględał jak przed wyjłciem do kołcioła.
Nad ostrzem muszę jeszcze ostro popracowaę, chociaż udało mi się je wyrównaę i zlikwidowaę uszczerbienia, ale mój kamieł wodny został nieopatrznie zostawiony podczas mrozu na zewnętrz i postanowił się sypnęę (a mówiłem mu, żeby nie pękał) :/ Mimo to wiórki jakie produkuje są dobrej jakołci
Zostaje mi jeszcze regulacja luzu mechanizmu wysuwania ostrza, bo pokrętło ma dosyę sporę ilołę "martwych" obrotów, a już nie miałem do tej pory czasu ani okazji, żeby go znowu rozczłonkowaę.